УДК 821.162.1–1
Hnidiuk J.,
doktorant,
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II
(Lublin, Poland)
OBRAZ LUBLINA W TWÓRCZOŚCI POETÓW LUBELSKICH
Każde miasto ma swoich lepszych lub gorszych poetów, którzy opiewają jego
uroki i tak też jest w przypadku Lublina. Oczywiście najbardziej znanym z lubelskich
twórców pozostaje Józef Czechowicz. Od dzieciństwa związany z Lublinem poświęcił mu
w swojej twórczości wiele uwagi. Wyrazem tego zainteresowania i fascynacji są szkice
zawarte w tomie prozy Koń rydzy, a także utwory poetyckie, które później złożyły się na
Poemat o mieście Lublinie i w zamyśle poety stanowić miały materiał do audycji
radiowej. Wiersze połączone poetycką prozą, a każdy z nich jak kolejny krok w
wędrówce przez rodzinne miasto. Choć głównymi obiektami mojego zainteresowania w
tym artykule będą poeci współcześnie piszący o Lublinie, to jednak rozpocznę właśnie od
Czechowicza, który okazał się najwybitniejszym głosicielem uroków koziego grodu. Nie
zamierzam dokonywać kolejnej analizy Poematu, chcę jednak wskazać cechy
charakterystyczne dla miejskiej poezji Czechowicza (np. powiązania z Awangardą
Krakowską), opierając się głównie właśnie na Poemacie i kilku innych utworach. Tadeusz
Kłak we wstępie do swojej książki Czechowicz – mity i magia pisze tak:
Nie ulega wątpliwości, że Czechowicz solidaryzował się z awangardą, ponieważ
tak jak on, walczyła o nowy autonomiczny kształt poezji. […] ale awangarda krakowska
nigdy nie uznała Czechowicza za swego i jeśli nawet akceptowała jego awangardyzm, to
uważała go za awangardyzm skażony, heretycki, odstępczy. […] Mimo to nie można
odgradzać całkowicie Czechowicza od związków z awangardą. Zbyt wiele jej
zawdzięczał, zbyt wyraźnie jej poetyka narzuciła mu surowe rygory zwięzłości. Ale też
nie można nie dostrzec, że to, co najważniejsze dla jego liryki, znalazł gdzie indziej, w
innych pokładach tradycji [3, 14].
Jest to bardzo istotne spostrzeżenie, bo nie da się zamknąć Czechowicza
jednoznacznie w ramach jakiegoś systemu poetyckiego, zaklasyfikować go do jednej bądź
drugiej opcji. Jednocześnie należy jednak stwierdzić, że Awangarda Krakowska wywarła
pewien wpływ głównie w początkowym etapie jego twórczości. Skupiam się na mieście,
dlatego też nie będę wdawał się w dywagacje na temat wpływu Awangardy Krakowskiej na
całą twórczość autora Poematu. Należy jednak prześledzić zauważalną ewolucję, jaka
zachodzi w sposobie postrzegania miasta od debiutanckiego Kamienia do Starych
kamieni. W pierwszym tomie stykamy się z urbanistyczną wizją miasta w wierszu Pędem:
<…>
drgnęło i potoczył się po płytach samochodów potok
ulicę Złotą ośnieżył
kłębem bębniącym benzynowego dymu zabłękitnił na złoto [2, 16].
Już sam tytuł zapowiada dynamiczną atmosferę i przygotowuje czytającego na to,
co za chwilę nastąpi. Akwatyczna przenośnia sprawia, że samochody zdają się wytryskać
niepowstrzymanym strumieniem; siła, moc, witalność, pęd. W tym krótkim fragmencie
zrealizowane zostało jedno z podstawowych założeń Awangardy, a mianowicie jej głośne
3 x M – Miasto, Masa, Maszyna. Akcja dzieje się w mieście, postulat masowości również
został zrealizowany, są tu maszyny, czyli samochody, jako symbol postępu. Zapowiedź
tego, że idzie nowe, któremu nic nie jest w stanie się przeciwstawić. Trudno w tym wierszu
odnaleźć Czechowicza sielskiego, nawet pojawiające się dalej łany pszeniczne zostały
zmechanizowane i oddały się w służbę technice, bo:
Chrzęści pszeniczny żywioł [2, 16].
Przyroda podporządkowana technicznej nomenklaturze. Takie przeplatanie się
miejskiego żywiołu z eklogicznymi elementami świadczy właśnie o niepełnej
awangardowości Czechowicza i zapowiada mającą nastąpić przemianę, bowiem w
późniejszych utworach poeta eliminował ze swojej twórczości motywy mechaniczne,
odchodząc w stronę szeroko pojętej “pszeniczności”.
Typowe znamiona i elementy awangardowej poetyki nosi także wiersz opisujący
ulice miasta i zlokalizowane przy nich budynki. To świat z tomu dzień jak co dzień. I
znowu dynamizm, ruch, pęd, który wyrażają takie wyrazy jak: pędzą, lecą, chodzą,
rozpycha się, tryskające, wiją się. Dookoła sklepowe witryny z najprzeróżniejszym
asortymentem od ryb w oliwie poczynając, poprzez pilniki i haki, a na drogich kamieniach
kończąc. Nie tylko bogactwo i feeria barw, ale przede wszystkim różnorodność, to
wszystko przesuwa się przed oczami, jak obrazy oglądane z pędzącej karuzeli. Również
słownictwo nawiązuje do kultu siły i mechaniczności, bo oto są:
pasma okien jak pasy transmisyj <…>
<…> <…> latarń łańcuch
<…> rzeki asfaltu i szyny idą drżące kół tramwajowych tętentem [2, 39].
Zaś pierwsze wersy zorganizowane zostały wokół sformułowań z zakresu
geometrii: kliny ulic, lamp kule, okien kwadraty. Oś wiersza stanowią czasowniki
skupiające się na ruchu. Służy to wyeksponowaniu awangardowej zasady
nowoczesności, bo przecież ruch to postęp, nawet:
nie stoją domów cementowe sześciany
klatki schodowe izby nie trwają nieruchome
<…>
tu ławy a tu stoły pełzną kołyski skrzynie [2, 40].
Nie jest powiedziane dokąd, ale wszystko gdzieś biegnie, pospolite ruszenie
sprzętów. Powód tego zamieszania i wędrówki ujawnia się pod koniec utworu. Są nim
dwa słowa:
czas płynie [2, 40].
Na przykładzie miasta Czechowicz opisuje cały świat. To swoiste pars pro toto
służy ukazaniu zachodzących zmian. Nastaje nowa era, czas nie stoi w miejscu, lecz
ciągle gna do przodu i nawet rzeczy martwe chciałyby w jakiś sposób uczestniczyć w
zachodzących przemianach, w tym szaleńczym wyścigu. Te dwa utwory pokazują, jak
Czechowicz widział miasto na początku swej poetyckiej drogi, będąc jeszcze pod
wpływem awangardowej poetyki i estetyki, choć już w dzień jak co dzień zaczyna
kiełkować przyszły styl miejskiego obrazowania, a to za sprawą wiersza – tryptyku
prowincja noc, którego pierwszą część wykorzystał później poeta w Poemacie pod
nazwą Lublin z dala. A skoro już mowa o Poemacie, więc przejdę teraz do niego.
Składa się nań siedem wierszy, z których każdy poświęcony jest konkretnemu
miejscu w Lublinie. Tak więc mamy: Lublin z dala, Wieniawa, Cmentarz lubelski, Księżyc
w rynku, Muzyka ulicy Złotej, Kościół Świętej Trójcy na Zamku, Ulica Szeroka. Wszystkie
one wyznaczają szlak wędrówki nieznanego przybysza, który odwiedza swe miasto.
Warto zauważyć, że autor rozpoczyna ten cykl tak, jakby był operatorem kamery, a jego
narzędziem pracy obiektyw, a nie pióro. Mam na myśli fakt, że pierwszy wiersz Lublin z
dala to jakby ujęcie planu ogólnego, widok całego miasta, a dopiero później zbliżenie na
jego konkretne miejsca, dzielnice i ulice. Być może pewne znaczenie ma fakt, że autor
sam wykonał w 1934 roku serię zdjęć swojego miasta. Poemat to niewątpliwie hołd
złożony Lublinowi i jeden z najpiękniejszych przykładów w polskiej poezji, jak można
uhonorować i ukazać miłość do rodzinnego miasta. Już sam uczuciowy stosunek do
Lublina, bo darzył go poeta przywiązaniem i sentymentem, wyklucza prostą kontynuację
programu awangardy zakładającej wstyd uczuć, bo przecież Czechowicz to czułość i
serce. Poemat charakteryzuje się pewnymi wspólnymi (dla wszystkich zawartych w nim
wierszy) elementami. Przede wszystkim nokturnowy charakter tych utworów, bowiem
akcja każdego z nich toczy się w nocy. W przeciwieństwie do awangardowego wymogu
masy, w Poemacie miasto jest puste, prawie wolne od ludzi (nie licząc takich oznak
ludzkiej obecności jak dobiegające z oddali odgłosy dziecięcego chóru czy woń
dobywająca się z piekarni, która świadczy o przebywających w niej pracownikach).
Panuje w nim prawie idealna cisza przerywana czasem przez szczekającego gdzieś w
oddali psa lub bicie zegara, które to odgłosy wprowadzają nastrój grozy i napięcia.
Również kolorystyka utworów wykazuje podobieństwo, utrzymana w stonowanej,
szaroniebieskiej poświacie, barwach złota i letniej nocy. Powtarza się także pejzaż z
chmurami i księżycem oświetlającym uśpione miasto. Najbardziej tę mroczną
wiktoriańską atmosferę oddają wiersze opisujące kościół i cmentarz. W nich wyraziście
ujawnia się Czechowicz jako poeta mitu i magii, gdy „portretuje” kościelny fresk, wchodzi
w rejony religii, pisze o Apokalipsie albo, gdy nazywa miejsce ostatecznego spoczynku
(cmentarz) wyspą umarłych. Miasto w Poemacie nabiera nierealnych cech, bajkowych, a
jednocześnie groźnych, jednak przede wszystkim to teren bardzo dobrze znany
przybyszowi i choć niektóre miejsca napawają go grozą, to czuje się tu swojsko i
bezpiecznie. Wędrując z Czechowiczem po Lublinie poprzez wersy jego utworów odnosi
się wrażenie jakby był to Lublin pogrążony w zaczarowanym półśnie. Jakby miasto to nie
istniało rzeczywiście, trwale i namacalnie, lecz pojawiło się tylko na chwilę. Jak cudowne
miasto – widmo przeniesione w granice ziemskiego bytowania. Często spotykany u
autora Starych kamieni oniryzm w Poemacie jest niezbywalnym elementem poetyckiej
atmosfery. Czechowicz niemal czci i wielbi Lublin, dokonuje swego rodzaju misterium,
którego celem jest utrwalenie niepowtarzalnego piękna tego grodu. Nierealność miasta
zapowiadają już początkowe wersy z pierwszego utworu Lublin z dala:
Lublin nad łąką przysiadł
Sam był
i cisza [1, 24].
To przecież zaprzeczenie trwałym, urbanistycznym wyznacznikom miasta.
Odebranie ciężaru jego murom, kamienicom, ulicom. Połączenie natury, czyli łąki i
wytworu człowieka w postaci zorganizowanej architektonicznie przestrzeni. Czasownik
przysiadł potęguje wrażenie lekkości i ulotności, tak jakby miasto miało za chwilę
podnieść się i zmienić miejsce swego pobytu. Uzyskane dzięki temu zwrotowi wrażenie
momentalności pozostaje.
Poemat to najlepszy przykład jak przebiega metamorfoza Czechowicza z
awangardysty w poetę eklogi, prowincji i mitu. Albo, aby być bardziej dokładnym i bliższym
prawdy, jak te elementy od początku obecne w jego twórczości, choć w mniejszym stopniu,
wreszcie przebijają skorupę awangardyzmu i pokazują prawdziwe poetyckie “ja”
Czechowicza. W Poemacie nie ma już nic z Peiperowskiej “ideologii”, żadnej fascynacji
techniką, niepowstrzymanego pędu naprzód, słownictwa bliskiego nowoczesności i
mechanice. Zamiast: 3 x M – miasto, masa maszyna, jest: 3 x M – miasto, mit, magia.
Przyznać jednak trzeba, że Czechowicz Lublin idealizuje i nie sposób nie zauważyć daleko
posuniętej mityzacji. Wystarczy porównać zrobione przez niego fotografie z tekstami z
Poematu, by zrozumieć, jak silnie uczuciowy związek łączył go z tym miastem. Na zdjęciach
widzimy brud, szarość, błoto ulic pozbawionych bruku, łuszczące się i odrapane ściany
kamienic i aż chce się zadać pytanie gdzie jest ten Lublin z wierszy? Ten piękny, wyśniony,
cudowny? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna. Taki Lublin istniał w sercu autora,
w jego sposobie patrzenia i postrzegania, bo patrzył nie tylko oczami, ale także sercem. I w
tym tkwi siła i niezwykłość Poematu o mieście Lublinie.
Po tych kilku zdaniach na temat najwybitniejszego z utworów opiewających uroki
koziego grodu przejdę teraz do utworów autorstwa współczesnych lubelskich poetów.
Starałem się wybrać teksty jak najbardziej zróżnicowane pod względem poetyki i
sposobu obrazowania oraz funkcji jakie pełni miasto w tych utworach.
Rozpocznę od Aleksandra Rozenfelda i jego… Poematu o mieście Lublinie. Punkt
wyjścia wiersza stanowi cień Czechowicza przechadzający się Krakowskim
Przedmieściem. Nie poznaje miasta, które kiedyś było tyglem różnych kultur, brak
żydowskich handlarzy pozdrawiających się przyjaznym szalom. Ludzie mijają się nie
zwracając na siebie uwagi, pada kategoryczne stwierdzenie, że:
to nie miasto dla poetów [4, 262].
Kolejne linijki rozpoczynają polityczne aluzje do ówczesnej (wiersz został
napisany w 1979 r.) sytuacji politycznej:
najuciążliwszy jest wschód
to stamtąd zadżumione powietrze [4, 262].
Lublin jest cichy i senny, a nocą:
polują myśliwi [4, 262]
i:
chowają się po kątach harasimiuki [4, 262].
To aluzja do tego, że w komunistycznym systemie ludzie czuli się zwierzyną
łowną i odniesienie do członka Solidarności i opozycjonisty Stanisława Harasimiuka.
Autor jednoznacznie wyrokuje:
nie masz mądrości w mieście [4, 263].
Poeta wierzy, że nadejdzie dzień, gdy zatryumfuje prawda, a jej głosiciele,
szkalowani i prześladowani, zostaną zrehabilitowani i będą mogli bez obaw chodzić z
podniesionym czołem. Najgorsze, że:
tu nie zamieszka żadna prawdziwa miłość
<…>
na trynitarskiej wieży kogut rdzewieje
przy krakowskiej bramie pijani szmondacy
liczą grosze ostatnie na wieczornego bełta [4, 263].
Miasto bez miłości i nawet szansy na miłość. Czechowiczowski kogucik już nie
furgocze, nie jest oznaką życia i radości. Zaniedbany i rdzewiejący przypomina o mijającym
czasie, jest świadectwem tego, że nadeszła straszna epoka. Brama Krakowska służy
jedynie za schronienie dla pijaków. Wyrazem desperacji i ostatecznej rozpaczy są też słowa:
nie ma się gdzie utopić
<…>
w kamenowym nurcie ryby do góry brzuchami pływają
śnięte od trucizny banału [4, 263].
“Kamena”, będąca ośrodkiem lubelskiej literackości, skupiająca wokół siebie wielu
wartościowych twórców, nie przypomina orzeźwiającego źródła, lecz pełna jest teraz
śniętych ryb, które zabija nieudolność poetów, braki w ich sztuce poetyckiej. Nie
przeszkadza to jednak cieszyć się im i wmawiać sobie, że tworzą poezję, choć jej poziom
jest mierny. Wynika to także z ograniczeń, jakie narzucają:
specjaliści od kultu codzienności [4, 263].
Za którym to sformułowaniem kryją się partyjni aparatczycy pilnujący, by poezja
służyła państwu, bo postulat użyteczności jest nadrzędny wobec funkcji poetyckiej. Nie
czas i nie miejsce na bzdurne poetyzowanie, a:
pani liryka tutaj na strychach mieszka
ulic złotej gromadzkiej cyrulicznej pola [4, 264].
Na nic zagłębianie się w przeszłości, należy dbać o historię, która powstaje.
Miastem rządzi lucyfer, będący symbolem ówczesnego socjalistycznego systemu
dręczącego ludzkie sumienia. Ostatnie wersy to apostrofa do prezydenta Lublina:
<…> co kozła miast konia dosiadasz [4, 265].
Połączone z ironiczną prośbą, by jako swego doradcę zatrudnił poetę i dał mu:
szansę etatowego kochania [4, 265]
jeśli już na prawdziwą, bezinteresowną miłość liczyć nie może.
Postanowiłem zaprezentować poemat Rozenfielda, by ukazać jak odmienna treść
może ukrywać się pod jednakim tytułem. Tematem jest Lublin, ale widziany nie od strony
architektonicznego piękna, lecz opisywany przez pryzmat tworzącej się historii,
moralnego zniewolenia i politycznego, niezbyt korzystnego, status quo. To wiersz będący
politycznym manifestem, krzykiem w obronie tłamszonej prawdy i wolności. Miasto
zostało w nim odpoetyzowane i pozbawione urokliwej i sentymentalnej otoczki. Jest
ciche, puste, niegościnne, a wszystko to za sprawą owego lucyfera, czyli komunistycznej
władzy, która zmusza ludzi do wyborów między kłamstwem a prawdą. To poemat
rozpaczy i wołanie o odmianę zohydzonej rzeczywistości.
Niezmienną popularnością jako temat poetyckich rozważań cieszy się także
lubelski cmentarz przy ulicy Lipowej. Za przykład niech posłuży wiersz.
Wojciecha Próchniewicza zatytułowany Lubelski cmentarz. Dzięki animizacji
tytułowy “bohater”:
<…>
Patrzy spod przymkniętych szeleszczących powiek
Za mury się wychyla ramionami ciszy [4, 308]
i przede wszystkim:
Tkwi w nowej formie baśni w bezczasowej wierze [4, 308].
Wydawać by się mogło, że jest wieczny i istnieje od zawsze. Wraz z upływającymi
latami narosło wokół niego wiele legend, ale bezsprzecznie i niezmiennie pozostaje
symbolem ludzkiej wiary. Choć są tam tylko umarli to on milczący i cichy pulsuje życiem.
Jest niemym świadkiem zachodzących wydarzeń. Obserwuje przechodniów, z których
żaden nie wie:
że ten ogród mijany w alei lipowej
Patrzy na niego również [4, 308].
Cmentarz nazwany ogrodem, które to określenie neutralizuje negatywne
skojarzenia. Próchniewicz zdobi swoje eschatologiczne przesłanie tkaniną animizacji i
nakrapia plastycznymi przenośniami. Dzięki temu z krainy grozy i niepokoju, bo tak
przecież zazwyczaj myślimy o cmentarzach, czytelnik wkracza niepostrzeżenie w
nieuniknioną, lecz zapewne mniej przerażającą ostateczność. Cmentarz ukazany został
jako żywy organizm, jak wielki przedpotopowy stwór, który jednak nie zagraża naszemu
życiu, jest cichy i przyjazny.
Andrzej Niewiadomski – Sławin. Zima. Określone miejsce i czas:
Jadę na gapę, a kiedyś mógłbym to zrobić
za cztery kopiejki. Nic się nie kończy
zbyt wiele się zaczyna. Nowe wille toną
w jaskrawych kolorach. Mruczą betoniarki <…> [4, 339].
Stare miesza się z nowym, widok budującego się osiedla pobudza do rozmyślań o
przeszłości. Jednak przeszłość wydaje się nie mieć końca, tylko permanentnie trwa w
nieskończoności. Za to teraźniejszość staje się zbyt ekspansywna, brutalnie i krzykliwie
zajmuje coraz większe połacie rzeczywistości, elementami tej ekspansji są właśnie
powstające wille. O wiele ważniejszy motyw niż ten opisany powyżej pojawia się w
kolejnych linijkach tekstu:
strzykam śliną na brzeg
strumienia strzegącego ogrodu <…>
<…>
Nakładam błoto na oczy [4, 339].
Woda jest nie tylko symbolem życia, pełni również rolę fosy – strumienia, który
strzeże wejścia do ogrodu botanicznego. Tak jakby wyznaczono jej rolę pełnienia warty u
bram rajskiego ogrodu. Trzeba jednak przyznać, że sam ogród byłby zbyt nikłym
przejawem wątku religijnego, lecz niewątpliwy związek z Ewangelią mają czynności,
które wykonuje pierwszoosobowy bohater. Zmieszanie własnej śliny z błotem i nałożenie
jej na powieki, to odniesienie do wydarzenia opisanego w Nowym Testamencie. Z tą
tylko różnicą, że Chrystus uzdrowił w ten sposób niewidomego, a u Niewiadomskiego
bohater dokonuje obrzędu na samym sobie. Autorski zabieg ma na celu wywołanie w
czytelniku określonych skojarzeń. Chrystus i bohater Niewiadomskiego, obaj wykonują te
same czynności, lecz służą one czemu innemu. W Ewangelii mają moc uzdrawiania, zaś
w wierszu pełnią rolę zaklęcia, które potrafi przenosić w przeszłość i pozwala spojrzeć na
życie z perspektywy przeżytych dni:
<…>
odzyskuję te wszystkie głupie lata.
No jasne, wiem, że mógłbym wszystko ułożyć
inaczej, jeszcze lepiej wie ten
i ci, którzy chętnie uczyniliby to za mnie,
którym nigdy nie dałem tej możliwości [4, 339].
Towarzyszy mu (bohaterowi) świadomość, że mogło być inaczej, ale nie zamierza
zmieniać niczego, bo życie to droga pełna upadków i podnoszenia się z pyłu.
Zastanowienie budzą sformułowania ten i ci, odwołujące się do jednej postaci i grupy
nieznanych osób. Oni również są świadomi, że podejmowane decyzje nie zawsze były
najlepsze i chętnie wywarliby wpływ na jego życie, lecz nie mogą tego zrobić. Tak wyraźne
oddzielenie jednostki od zbiorowości, poprzedzone ewangelicznym motywem, nasuwa
przypuszczenia, iż to właśnie Bóg ukrywa się za tajemniczym zaimkiem ten. Pisanym z
małej litery być może nie z powodu desakralizacji, lecz by aluzja i wskazanie na Niego nie
były zbyt nachalne. Ci to prawdopodobnie ludzie; obcy, a może przyjaciele, rodzina,
znajomi. Zarówno wszechmogący Bóg, jak i zwykli śmiertelnicy nie dostali możliwości
ingerowania w życie bohatera wiersza. Tak naprawdę Niewiadomski nie napisał wiersza o
konkretnej dzielnicy Lublina, choć można by tak wnioskować z tytułu. Ogród botaniczny i
panoszące się “nowe” są tylko uwerturą do rozważań o głębszym charakterze.
To spojrzenie w głąb siebie, w przeszłość, retrospekcyjna wycieczka i próba zmierzenia się
z czasem, który upłynął. To swoista summa zdarzeń i akceptacja życia takim, jakie dotąd
było. Bez narzekań i skarg, chęci zmian, lecz z konsekwencją własnych decyzji. Bóg i
ludzie są tylko świadkami, bezsilnymi wobec wolnej woli obserwatorami, a ja mam władzę
nad sobą i zgadzam się ze wszystkim tym, co przychodzi i z czym wypada mi się zmierzyć.
Tak zdaje się mówić bohater Niewiadomskiego pogrążony w zadumie i kontemplacji nad
własnym losem. Estetyka ogrodu widocznie sprzyja tym rozważaniom i nie on, wbrew
pozorom, stanowi oś wiersza, bo najważniejszy jest człowiek, który z ogrodu wyszedł i w
tym tekście do ogrodu powraca.
Również Marian Janusz Kawałko poświęcił swemu grodowi utwór Miasto:
przepływa przeze mnie to miasto niczym
wiatr ognisty <…>
<…>)
kabały przycupnęły na Grodzkiej
niczym róże i macewy starozakonne [4, 290].
Ogień to symbol boski, groźny i tajemniczy, wystarczy wspomnieć biblijne
powiązania, gdy np. Bóg ukazał się Mojżeszowi pod postacią płonącego krzewu lub
prowadził swój lud przez pustynię jako słup płonący. To także jeden z żywiołów,
zestawiony tutaj z wiatrem, dwie nieujarzmione potęgi, których połączenie ma oddać siłę,
z jaką miasto oddziałuje na autora. Wspomniane kabały i macewy to ślady obecności w
dawnym Lublinie Żydów, którzy stanowili niegdyś spory odsetek mieszkańców, a ich
kultura wywarła wpływ na rozwój miasta:
<…> obce ulice tropią mnie po słowach u drzwi
podsłuchują ukradkiem [4, 290].
Lublin nie jest tak przyjazny, jak mogłoby się wydawać, poza tym:
<…> bo tu trudniej o uśmiech niż
o zimową tęczę
bo tu się jeszcze mieszka a kocha
przekory ostatkiem [4, 290].
Miasto nieżyczliwe, pozbawione radości i humoru, pogrążone w smutku i apatii.
Brak w nim nawet miłości, bo i cóż to za miłość wynikająca z przekory. Spełnia (miasto)
wyłącznie swą czysto urbanistyczną funkcję, czyli gromadzi wiele istnień ludzkich w
określonych granicach. Służy jedynie za przestrzeń mieszkalną. Dlatego dużym
zaskoczeniem po takim wstępie jest kolejny wers, którego uczuciowości nic nie zapowiada:
o ! miasto dlaczego miłuję cię tak płonnie [4, 290].
Owo wykrzyknienie będące jakby swego rodzaju inwokacją i apostrofą jest
westchnieniem łączącym miłość i żałość. Poza tym ma charakter pytania
spowodowanego poprzednimi emocjonalnymi wynurzeniami, pytania zresztą
retorycznego, na które nie ma, bądź trudno jest znaleźć, odpowiedź:
<…> a ja wciąż w sobie się mrowię
mrowię
mrowię
twoje milczenie topiąc w pokutniczej
skarbonie… [4, 290].
Miasto milczy głuche na wszelkie wołania, choć autor przeżywa wewnętrzne
rozterki (czego wyrazem jest trzykrotne powtórzenie) i szuka odpowiedzi dla powodu i
być może sensu swego miłowania. Pomimo wszystkich jego (miasta) wad, jednak je
kocha i darzy przywiązaniem, bo łączy go z nim więź przeżytych razem lat.
Z zaprezentowanych tekstów wyłania się różnoraki obraz Lublina; zarówno jeżeli
chodzi o prezentowane poetyki, jak i sposób opisywania miasta. Ukazywany w otoczce
onirycznej piękności, a także poprzez jego jak najbardziej realistyczno-estetyczne
walory. To Lublin wielu poetyckich pokoleń, którego piękno, bądź też brzydota, zależy nie
tylko od obiektywnej oceny, lecz osobistych, bardzo subiektywnych doświadczeń
każdego z autorów. Pomimo tych naturalnych różnic najważniejsze, że jeden fakt
pozostaje niezmienny. Lublin emanujący swym niepowtarzalnym urokiem był, jest i na
pewno w dalszym ciągu pozostanie natchnieniem wielu literackich pokoleń i swoistym
genius loci dla każdego z mieszkających w nim poetów.
Literatura
1. Czechowicz J. Poemat o mieście Lublinie / J. Czechowicz. – Lublin, 1964. – 47 s.
2. Czechowicz J. Poezje, wybór i wstęp B. Zadura. – I-sze wyd. / J. Czechowicz. – Wydawnictwo
Lublin, 1988. – 285 s.
3. Kłak T. Czechowicz – mity i magia. – I-sze wyd. / T. Kłak. – Kraków : Wydawnictwo Literackie,
1973. – 242 s.
4. Pięć wieków poezji o Lublinie, wybór i wstęp W. Michalski. – I-sze wyd. – Lublin : Związek
Literatów Polskich, 2002. – 372 s.
Summary
The main theme of this article is Lublin in the poetry of some poets, who live (lived) in Lublin
from the lifetime of Józef Czechowicz to nowadays.
Keywords: Lublin, poets, Józef Czechowicz.
Анотація
Основною темою даної статті є Люблін у поезіях поетів, які проживають (проживали) в
Любліні з часів життя Юзефа Чеховича до наших днів.
Ключові слова: Люблін, поети, Юзеф Чехович.
Аннотация
Основной темой данной статьи является Люблин в поэзиях поэтов, которые проживают
(проживали) в Люблине со времен жизни Юзефа Чеховича до наших дней.
Ключевые слова: Люблин, поэты, Юзеф Чехович.